Luiza

Nienawidzi, jak ktoś mówi na nią "Lusia". Dostaje wtedy szału, oczywiście wewnętrznie. Wszystko się w niej gotuje ze złości. Ma ochotę wykrzyczeć, że nie jest żadną "Lusią", że ma na imię Luiza. Niekiedy dochodzi do wniosku, że powinna napisać to swoje trudne do zapamiętania imię na czole, może wtedy przestaną jej "lusiować". Ogólnie denerwują ją wszelkie głupawe zdrobnienia imion żeńskich: Basia, Asia, Kasia, Jasia, Gosia, Iwonka. Baba już nie pierwszej młodości, a mówią do niej np. pani Danusiu. Tak można mówić do dziecka, a nie do osoby dorosłej. I do niej też niech nie mówią "pani Lusiu", w końcu skończyła już 40 lat. A właściwie to dzisiaj kończy 40 lat. Powinna wręczyć sobie jakiś prezent. Jak to się stało, że jest już taka stara? Kiedy te wszystkie lata minęły? Przeraża ją myśl, że już nigdy nie będzie młoda, że nie dostanie już drugiej szansy. Została starą cierepą, dla ludzi dwudziestoparoletnich jest już antykiem, zabytkiem muzealnym. Sąsiedzi mówią o niej "stara panna". Panna - tak, ale dlaczego od razu stara? Do grobu jeszcze się nie szykuje. Na zajęciach jogi radzi sobie o wiele lepiej niż niejedna dwudziestolatka. Nie jest jednak zwolenniczką powiedzenia "nieważne, ile masz lat, ważne, na ile się czujesz". Uważa je za wierutną bzdurę. Jak to nieważne, ile ma się lat? Przecież wiadomo, że z biegiem czasu zdrowie podupada, skóra wiotczeje, włosy siwieją. To już nie to samo, co kiedyś. Jak więc można twierdzić, że wiek jest nieistotny, że nieważne, ile ma się lat?  Kiedyś śmieszyły ją te wszystkie dowcipy o babach próbujących ukryć zaawansowany wiek. Np. ten: "-Mam 30 lat i kilka miesięcy? -A ile tych miesięcy? -125" lub "-Ile ma pani lat? - Skończyłam 30 -30? A ile razy?". Dziś niby też ją śmieszą, ale tak trochę inaczej. Bardziej ze zrozumieniem, a nie z pogardą. Sama też jeszcze do wczoraj myślała o sobie w kategoriach 39-latki. 39 lat, czyli tak po trzydziestce, trzydziestokilkulatka, 30 lat z hakiem. Dziś jest już 40-latką, jak to okropnie brzmi. Stara rura i tyle. Patrzy w lustro i zastanawia się, ile jest w niej starości, w jakim stopniu starość ją ogarnęła. Czuje się dalej tym samym człowiekiem, jakim była dawniej. Co więc się zmieniło? I czy w ogóle coś się w niej zmieniło w sensie mentalnym i duchowym? Bo w fizycznym na pewno, nie da się ukryć. Z racji okrągłych urodzin powinna chyba porobić jakieś podsumowania, refleksje, bilans zysków i strat oraz inne tego typu pierdoły. Jednak nie ma na to w ogóle ochoty. Co to zmieni, co jej to da? Czy użalanie się nad sobą jest dobrym sposobem na nadmiar przychodzących myśli? Chyba nie. Kiedyś na terapii kazali jej zrobić tabelkę i po jednej stronie wypisać swoje zalety, a po drugiej stronie wady. I to niby miało na celu podniesienie własnej samooceny. Co za banał! Najbardziej banalny banał, jaki tylko można sobie wyobrazić. Komu to pomaga? Na pewno nie jej, jest za inteligentna na takie głupie i prymitywne gierki. Terapia to głupota. Dowiadujesz się, że za wszystkie twe niepowodzenia odpowiedzialni są rodzice, dziadkowie i rodzeństwo. I czujesz się wtedy rozdarty wewnętrznie- z jednej strony ich nienawidzisz, a z drugiej wiesz, że masz tylko ich i tylko na nich możesz liczyć. Ci wszyscy terapeuci niepotrzebnie mieszają człowiekowi w głowie. I tak całe jej życie to jeden wielki chaos. Równina, skok, wyżyna, góra, skok, nizina, dół. I tylko do punktu kulminacyjnego nigdy nie udało jej się dojść czy też doskoczyć. Czy kiedyś jeszcze się uda? Czy zdąży? Czy dostanie taką szansę? Czas dla niej płynie coraz szybciej, a mimo to nigdy w życiu nie poczuła, że ma wszystko, czego pragnie. Z czego to wynika? Dlaczego tak się stało? Może po prostu nie jest jej dane zaznać pełni szczęścia, poczuć się spełnioną. Więc dlaczego innym się udaje? W wieku 40 lat mają wszystko. Osiągnęli to, co osiągnąć chcieli. Czym ona się od nich różni? Co ich dzieli? Zawsze się starała, ciężko pracowała, aby coś osiągnąć. Czemu więc inni mają więcej, więcej osiągnęli? Dla sąsiadów jest tylko żałosną starą panną, której "nikt nie chciał", a jak im zwróci uwagę, że mogliby ściszać telewizor w nocy, to dowie się, iż mogłaby sobie chłopa wreszcie znaleźć, to przestałaby zwracać uwagę na drobiazgi i zajęłaby się czymś pożytecznym. W pracy, jak ktoś musi zostać po godzinach, to oczywiście tym kimś jest "Lusia", bo przecież "Lusia" nie ma męża ani dzieci, więc i tak nie ma do kogo wracać, do kogo się śpieszyć i kilka godzin w tę czy we w tę nie zrobi jej żadnej różnicy. Jak zwraca komuś uwagę, że niestarannie wypełnia dokumenty lub ich nie wypełnia, choć powinien, to wie, iż później będą plotkować na jej temat. A to, że nie ma co robić, to się czepia, a to, że tak przeżywa pracę, bo przecież życia osobistego nie posiada. Czasem jeszcze dodają, że z niewyżycia na mózg jej padło i teraz czepia się każdego, kto się nawinie. Oczywiście w oczy jej tego nikt nie powie, ale przy odrobinie szczęścia udaje jej się czasami to i owo usłyszeć.

Relewantna - wiersze, opowiadania, notatki

Mimo iż posiada cały stos dyplomów, zdobyła kilka tytułów technika, tytuł licencjata i tytuł magistra, ukończyła kilka kierunków studiów podyplomowych i mnóstwo kursów, to ludzie i tak patrzą na nią tylko przez pryzmat staropanieństwa. Te wszystkie osiągnięcia są dla nich nieważne wobec faktu nieposiadania męża. Z ich punktu widzenia inteligencja i pracowitość nic nie znaczą, jeżeli nie spełnia się podstawowego kryterium- świadectwa zamążpójścia. Ma dość życia wśród tak prymitywnych, płytkich i ograniczonych ludzi. Niby jest XXI wiek, ale mentalności ludzkiej to nie zmienia. Sąsiedzi czepiają się nawet jej psów, że szczekają. Oczywiście, że szczekają. W końcu to psy. Byłoby dziwne, gdyby zamiast szczekać miauczały, chrumkały, ćwierkały lub muczały. Są psami, więc szczekają- proste i logiczne. No tak, ale nie dla wszystkich. Sąsiedzi grożą, że jak któryś pies szczeknie po godzinie 22, to zgłosi to do straży miejskiej. Zatem teraz musi wymyślić sposób na to, jak wytłumaczyć psom, że od 22 do 6 rano mają nie szczekać. Może nauczy je posługiwać się zegarkiem i zaznaczy na czerwono "zakazane" godziny. Lub przeprowadzi z nimi rozmowę wychowawczą. Sąsiadom ogromnie przeszkadza również fakt, że wyprowadza psy tylko na smyczy, bez kagańca. Zawsze wtedy odpowiada, że niektórym ludziom kaganiec bardziej by się przydał niż psom. To skutecznie zamyka sąsiadom usta, biedni nie umieją wymyślić szybko riposty. Dobrze, że przynajmniej nie mówią do niej "Lusia". Za to zwracają się bezosobowo, pewnie nie widzą w niej człowieka. Dla nich jest tylko niechcianym elementem blokowego krajobrazu, który trzeba tolerować. "No cóż, świata nie zmienię"- myśli. Ostatnimi czasy stało się to niemalże jej motto. Nagle uświadomiła sobie, że kiedyś jednak chciała zmieniać świat, marzyła o nowym lepszym miejscu, w którym panowałaby sprawiedliwość, w którym wreszcie zaznałaby pełni szczęścia. Tym samym znalazła jedną znaczącą różnicę niefizyczną między sobą a swoją starą wersją. Albo między sobą a swoją młodą wersją. Już sama nie wie, kim jest. Patrzy w lustro i już nie czuje się tym samym człowiekiem, jakim była dawniej. Jest inna. Ale inna niż kto? Niż ona sama? To czysty absurd. Podjęła w końcu decyzję, jaki prezent zrobi sobie na urodziny. Kupi nowe lustro.

Komentarze

Kopiowanie treści jest zabronione.
Wszelkie prawa zastrzeżone.

Popularne wpisy