Maura

Każdy poranek wyglądał tak samo. Budziła się, przeciągała leniwie, po czym otwierała zaspane jeszcze oczy. Co wtedy widziała? Ściany. Białe nijakie ściany.

Te ściany, konkretnie widok tych ścian sprawiał, że już wiedziała, gdzie jest. One nie dawały jej o tym zapomnieć. 

Biały ściany i wszechogarniająca cisza. Może dostanie dziś śniadanie, a może nie - w zasadzie jej to nie obchodziło. Jak nie przyniosą śniadania raz i drugi, to w końcu zacznie zlizywać tynk ze ścian - taki jest jej plan. Kiedy już zliże cały ten tynk, to może pod nim dokopie się do czegoś prawdziwego.

Co jest pod tymi ścianami? Co jest za nimi? Jest sobie taka ściana i co dalej, co jest za nią? Pustka, wszechświat, a może nicość? Nicość nie byłaby taka zła, bo gdy nie ma niczego, to nie ma też tych złych rzeczy, spraw, ludzi.

Zastanawiało ją, dlaczego jej skóra jest tak ciemna, kiedy ściany wokół niej są tak białe. Nie znała swojego imienia. Odkąd pamięta nikt się do niej nie zwracał, nie przyzywał - więc sama sobie nadała imię Maura. Tak mówiła sama do siebie w myślach, tak mówiła do siebie nieraz i na głos. Brzmienie własnego głosu ją uspokajało.

Relewantna - wiersze, opowiadania, notatki




Dni mijały jej na rozmyślaniu, czasami jeszcze "rzeźbiła" różne kształty z serwetek, które dostawała do śniadania. Skąd wie, co rzeźbić? Nie wie, inwencja sama przychodzi. Tak jak złe myśli - ponoć z ich powodu ciągle tutaj tkwi.

Tak jej powiedzieli. Przyszedł kiedyś mądry pan doktor z drugim doktorem i usiedli naprzeciwko niej. Spytał się ten mądrzejszy:
- Czy wiesz, czemu tu jesteś?
Nie odpowiedziała, patrzyła tylko na nich.
- Czy wiesz, jak się tu znalazłaś? - powtórzył głośniej.
- Nie wiem.
Nie wiedziała, naprawdę. Nie miała pojęcia. A zresztą czy to takie ważne? Jest to jest, co było przedtem - to już nieistotne.

Jak nauczyła się mówić? Jak nauczyła się chodzić? Jak nauczyła się rozróżniać kolory? Nie wiedziała. Jak się tu znalazła? Też nie wiedziała.

Coś chyba przedtem było, jakieś życie przed tym wszystkim sterylnie białym. Coś było... Ale jakie to miało teraz znaczenie?

No więc wtedy ten mądry pan doktor z drugim tak się na nią dziwnie patrzyli. I znów ten mądrzejszy zapytał:
- Pamiętasz, co się stało?
- Ale kiedy?
- Czy wiesz, co zrobiłaś?
- Nie wiem.
Nie wiedziała. Nie wiedziała nawet, o czym miała wiedzieć. Co niby miałaby zrobić?
- Będziesz dostawać leki. - oznajmił ten drugi.
- Na co? - zdziwiła się.
- Żeby wrócić do równowagi.
No więc tak wraca do tej równowagi i nie wie, czy już wróciła czy nie, i czym konkretnie będzie się to objawiać.

Rzuciłaby krzesłem ze złości, ale żadnego w tym pomieszczeniu nie było. Pomieszczenie... śmieszne słowo. Dużo rzeczy zaczyna się na "pom", na przykład "pomarańcza". Wie, co to jest pomarańcza i pamięta ten słodki smak, ale nie ma pojęcia skąd. Skąd zna to słowo? Skąd pamięta ten smak, zapach, kolor? Ten sok rozlewający się z owoców głębi. Tutaj dają jej mało owoców, pewnie drogie.

Któregoś pięknego poranka po otworzeniu oczy i zobaczeniu znów tych samych ścian, nie wytrzymała. Kiedy pielęgniarka przyniosła śniadanie, Maura zażądała natychmiastowej rozmowy z kimkolwiek tutaj władnym, kompetentnym. Chciała dowiedzieć się w końcu, po co ją trzymają i kiedy wreszcie wypuszczą. Błagała, groziła, aż w końcu usłyszała od pielęgniarki "dobrze, przekażę pani prośbę". Prośbę? Tak, jakby łaskę robili, że o czymś ją poinformują.

Doczekała się. Po kilku dniach przyszedł ten sam mądry pan doktor, już bez tego drugiego. Oznajmiła mu, nie czekając na pytania, że chce się wreszcie stąd wydostać, że chce wyjść, wrócić. "A dokąd chce pani wrócić?" - zapytał doktor wyraźnie znudzony, być może przeszkodziła mu w realizacji codziennego grafiku.
- Do domu... - odparła.
- Do jakiego domu? - drążył dalej.
- Do mojego. Chyba każdy ma jakiś dom.
- Pani nie ma, pani swój spaliła.
- Jak to?
- Naprawdę nic pani nie pamięta? Nic a nic?
- Co mam pamiętać? Co się wydarzyło? - Maura była zaciekawiona, choć jednocześnie przerażona.
- Uznano panią za niepoczytalną, nie mnie kwestionować wyroki Sądu.
- Sądu? Miałam proces?
- Tak. Niech pani bierze leki i będzie dobrej myśli. Pozytywne myślenie to klucz do sukcesu.
- Jakie pozytywne myślenie? Co ze mną będzie, panie doktorze?

Relewantna - wiersze, opowiadania, notatki

Dni mijały, tygodnie, miesiące, lata - a ona nadal tkwiła w tym pokoju z białymi ścianami. Nie zmieniało się nic, ona też się nie zmieniła. Może tylko zewnętrznie.

To dziwne, ale te białe ściany z każdym kolejnym rokiem wydawały jej się coraz bielsze. Czy to jest w ogóle możliwe? Bielszy odcień bieli - skąd znała ten dziwaczny slogan?

Poprosiła pielęgniarkę, żeby może chociaż przemalowali jej te ściany czy coś. Niech ten jej mały świat trochę się ożywi kolorystycznie. Pielęgniarka odparła tylko: 'Pani już miała ożywiony świat, sama sobie zgotowałaś ten los, kobieto'. I wyszła - a Maura została, jak zwykle.

Nie wiedziała, czy sama sobie zgotowała ten los czy nie. Po prostu pragnęła czegoś więcej niż te cztery białe ściany i drzwi bez klamki.

Pozytywne myślenie? Klucz do sukcesu? Maura patrzyła, jak jej skóra się marszczy, a i widziała ją jakby gorzej. Zrozumiała, że niedługo zacznie się starzeć. Czy zestarzeje się tutaj: wśród tych nijakich ścian i zimnych spojrzeń pielęgniarek? Wśród wszechogarniającej beznadziei?

Nie wiedziała, co zrobiła i za co tu trafiła. Wiedziała tylko, że chce coś jeszcze w życiu przeżyć. Cokolwiek. Chce poczuć jakieś emocje, poczuć coś innego niż to coś, co jej towarzyszy od momentu przebudzenia do zaśnięcia.

Musiała zacząć działać, musiała się stąd wydostać. Nie chciała przeżyć w tym okropnym miejscu tych niewielu lat życia, które jej pozostały. Zmarnowała już dość czasu na... nie wiadomo czym.

Zatem to był ten dzień - dzień, w którym musiała spróbować. Wóz albo przewóz. Kiedy rano weszła pielęgniarka ze śniadaniem, Maura udała atak drgawek. Chyba rozegrała to dość dobrze, gdyż pielęgniarka od razu wyszła i zawołała na cały korytarz lekarza. Tzn. zapewne na korytarz, bo Maura nie wiedziała, co było poza pokojem.

Zabrali ją na noszach do jakiejś poczekalni czy gdzieś tam. I to właśnie była jej szansa!

Maura szybkim ruchem zeskoczyła z noszy i kopnęła stojącą nieopodal pielęgniarkę. Jednego z ratowników podrapała po twarzy, drugi dokądś pobiegł. Po krótkiej chwili zjawił się lekarz z jakąś strzykawką, ale Maura była szybsza. Zdążyła uciec.

Stała teraz przed budynkiem w samych kapciach. Rozdygotana i przerażona. Było dość zimno i wiało. A może poziom wiatru był normalny, tylko ona sama nieprzyzwyczajona do warunków zewnętrznych? Nieistotne. Grunt, że się wydostała.

Co dalej, co teraz? Nie mogła tak stać długo, bo w końcu ktoś stamtąd po nią przyjdzie. Dziwny ten budynek był. Pokój wydawał się taki malutki, a sam budynek jakiś taki wielki i surowy. Zaczęła się zastanawiać, ile takich "pom" mieści się w tym ogromnym pseudo-monumencie. Pewnie sporo. I każdemu w tych "pom" wydaje się, że na zewnątrz nic nie ma. W sumie może i nie ma - tego już nie wiedziała.

Odruchowo sięgnęła do kieszeni. Ona ciągle tam była: zapalniczka. Skąd ją znała, skąd ją tam miała? Nie wiadomo. To była jeszcze jedna niewiadoma. Maura wiedziała jednak, jak użyć nowego znaleziska.

Spali ten cały syf i będzie mieć spokój. Na chodniku obok siebie zauważyła kanister z benzyną - nie wahała się ani chwili, żeby go użyć. Kanister poszedł w ruch, a po chwili za kanistrem także zapalniczka. Maura mogła odejść w blasku chwały. Niezwyciężona. Ogień mógł dokończyć resztę.

Schowała zapalniczkę do kieszeni i poszła przed siebie. Gdzie nogi poniosą.

Szła tak i szła, aż dopadł ją wieczór. Ze zmęczenia usiadła na chodniku. Coś chyba się wydarzyło, ale nie wiedziała konkretnie co. Jak się tu znalazła, dlaczego jest w kapciach? Kim w ogóle była? Zrobiło się chłodno, przydałby się jakiś koc. Taki koc, jak miała... no właśnie, nie wiedziała konkretnie gdzie.

Spojrzała na budynek za sobą. Był szary i obdrapany. Czemu tak ją to ucieszyło? Nie wiedziała. Coś jednak jej podpowiadało, że szary obdrapany to nie jest taki zły kolor. W tle usłyszała policyjne syreny.

Zasnęła i obudził ją poranny zgiełk miasta. Zaczęła się rozglądać i wszędzie było tak... daleko. Czemu daleko? Bez sensu. Skąd wiadomo, co jest daleko, a co blisko? Nadal marzyła o ciepłym kocu.

Podeszła do niej mała dziewczynka z kucykami. Przyglądała się z zaciekawieniem starszej kobiecie w kapciach siedzącej na chodniku.
- Jak masz na imię? - spytała.
- Chyba nie mam imienia. - odpowiedziała kobieta po chwili wahania.
- Jak na ciebie wołają?
- Nikt na mnie nie woła.

W kieszeni wciąż miała swoją wierną zapalniczkę - ale zapalniczka nie potrafiła wołać.

Komentarze

Kopiowanie treści jest zabronione.
Wszelkie prawa zastrzeżone.

Popularne wpisy