Marietta

Obudziła się w dziwnym nieprzyjaznym miejscu. Wszędzie było cicho i panował półmrok. Przerażająca cisza, przerażający półmrok i ona na twardym stole, a obok chirurgiczne narzędzia. Zaraz, zaraz... Chirurgiczne narzędzia?!? Jak to?!? O nie, tylko nie to! Jakim cudem znalazła się w kostnicy? Przecież żyje, jak najbardziej żyje, czuje się żywa i bez wątpienia jest żywa! Musiała zajść jakaś straszliwa makabryczna pomyłka. Jak to dobrze, że w porę się ocknęła... W przeciwnym razie... strach pomyśleć.

I co teraz? Hmmm... no musi się jakoś stąd wydostać. I to w try miga!

Podniosła się powoli i po cichutku wstała ze stołu. Zobaczyła wielkie szuflady: czy to tam leżą martwi ludzie? I czy to tam właśnie miała trafić za parę godzin? Straszne, aż mrozi krew w żyłach. Chociaż bywalcy tego miejsca i tak już mają wystarczająco zmrożoną.

Relewantna - wiersze, opowiadania, notatki

Mimochodem zerknęła na sąsiedni stół. Ech, czy to trup? Gdzie jest wyjście z tego okropnego miejsca, jak się stąd wydostać? Rozejrzała się wokoło, jednak było zbyt ciemno, aby dostrzec drzwi. Co robić, co robić?

W pewnym momencie usłyszała skrzypnięcie, a jej oczy zmrużyły się pod wpływem smugi światła, które jakimś cudem dostało się nagle do pomieszczenia. Jakim cudem? Ktoś wszedł. Wszedł wesoło podśpiewując jedną z tych beznadziejnych discopolowych piosenek. Miałaby mieć robioną sekcję przy rytmach disco polo? Niedoczekanie!

Schować się? Niby gdzie? Wtem discopolowe podśpiewywanie przerwał odgłos kluczy zawieszanych na wieszaku. "No to do roboty!" - rzekła zdecydowanym tonem tajemnicza osoba zapalając światło. Po chwili odwróciła się i... zobaczyła kobietę, która miała stanowić dla niej wcześniej wspomnianą "robotę". Ona żyje? Niemożliwe!

Stały dłuższą chwilę naprzeciwko siebie. Cudownie obudzona postanowiła iść na żywioł i zagrać ostro, aby wydostać się z tego makabrycznego miejsca. "Rozbieraj się, ale już!" - powiedziała oschle i zdecydowanie tonem nieznoszącym sprzeciwu. Lekarka była tak przerażona, że posłusznie zdjęła wszystkie ciuchy zostając jedynie w bieliźnie. "Mogłam założyć jakieś lepsze majtki, a nie tych babcinych szaroburych akurat dzisiaj mi się zachciało!" - przemknęło jej nagle przez myśl. Przed nią stoi trup, a ona myśli o doborze majtek - głupie myśli. A jeszcze głupsza sytuacja. Jak w ogóle do niej doszło?

Kobieta w ukradzionych ciuchach skierowała się do wyjścia, a następnie instynktownie poszła na górę. Ten szpital wydawał jej się dziwnie znajomy. Znajomy? Ona sama siebie nie zna i to dosłownie. Za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć, kim właściwie jest i jak się nazywa. Czuła się, jakby dopiero przyszła na świat i zaczęła istnieć, jakby wcześniej nic nie było. A może rzeczywiście nic nie było?

Wiedziała, że ma mało czasu, lekarka zapewne niedługo zaalarmuje resztę personelu. Szła dość szybko w kierunku drzwi wyjściowych, ale starała się nie okazywać zdenerwowania i nie wzbudzać podejrzeń. Skąd wiedziała tak od razu, gdzie są drzwi wyjściowe? Ogromny szpital, a ona bez problemu do nich doszła. Dziwna sprawa.

Wyszła ze szpitala, przeszła parę ulic i... zaczęła się zastanawiać, co dalej. Nie wie, kim jest, nie wiem, skąd jest, nie wie, gdzie mieszka i nie ma przy sobie żadnych dokumentów ani pieniędzy. Szła i szła bardzo długo, aż wreszcie doszła do jakiegoś opuszczonego budynku. Weszła do środka. Ale tu obskurnie! Po podłodze biegał ogromny karaluch, najwyraźniej bardzo mu się dokądś śpieszyło. Jej za to donikąd się nie śpieszyło, bo nic nie miała. Hmmm... pomyślała nagle, że jednak musi nadać sobie jakieś imię. Jak niby będzie nazywać samą siebie w myślach?

Spojrzała na stosy starych zakurzonych gazet. Na jednej z okładek była aktorka - pisali, że nazywa się Marietta jakaś tam i gra niedobrą żonę w nowym (wtedy nowym) serialu. Marietta - nawet ładne imię. Ok, będzie mieć od teraz na imię Marietta.

W kącie zauważyła wielkie owalne lustro. Lustro... przecież ona nawet nie wie, jak sama wygląda. Nie pamięta. Lustereczko powiedz przecie... kim właściwie jestem?

Podeszła i wytarła z niego kurz szmatą leżącą nieopodal. Spojrzała na swoje odbicie: jest całkiem ładna. Właściwie bardzo ładna. Ale... zaraz, zaraz... Skąd wzięły się te blizny, siniaki i ślady po krwi?!? Tak, jakby była mocno poturbowana i pobita. Pobita? Przecież nic nie czuje, żadnego bólu, nic nie pamięta.

Odwróciła się od lustra, spanikowała. Położyła dłoń na klatce piersiowej - nie poczuła bicia własnego serca. Przyłożyła palce do nosa - nie wyczuła żadnego oddechu. Zmierzyła tętno na nadgarstku - nic. Zmierzyła tętno na szyi - też nic. Nie czuła zimna, nie czuła ciepła, nic nie czuła. Nie była w ogóle głodna, zmęczona ani spragniona. Co to wszystko znaczy? Chyba nie chciała znać odpowiedzi.

A więc jednak nie znalazła się w kostnicy przez przypadek. Kim więc teraz jest? Czym? Duchem? Chyba nie. Zombiakiem? Też nie, bo nie ma ochoty rzucać się na ludzi. Wampirem? Nie, no przecież ma odbicie w lustrze i słońce jej nie zabiło. W zasadzie jak mogło zabić? Przecież ona już nie żyje.

Skoro nie jest już człowiekiem ani nawet istotą żywą, to kim jest? Czy jest w ogóle bytem? Czy istnieje? Chyba nie, bo istnieć to żyć.

I co niby ma teraz ze sobą zrobić? Iść na policję? I co im powie? Panie, ja nie żyję, spiszecie protokół? Może ksiądz, egzorcysta... A co ona, opętana? O, to może powrót do szpitala? Wróci i powie, żeby ją przebadali. No dobrze, ale na okoliczność czego mają ją przebadać, pod jakim kątem? Pod kątem zgonu? Bez jaj.

A może miała kiedyś kogoś bliskiego? Nie, wyczuwałaby jego obecność. Bliskość to coś więcej niż pamięć i coś więcej niż życie. Bliskość jest trwalsza niż wieczność.

Trudno, zostanie tutaj, i tak nikt tutaj nie przychodzi, bo to zadupie. Nawet bezdomni i narkomani tak daleko się nie zapędzają. Żywej duszy tu nie ma - no żywej nie ma, faktycznie.

Mijały dni, tygodnie, miesiące, lata. Marietta uzbierała trochę rupieci na śmietnikach i jakoś urządziła przytulnie ten swój kawałek podłogi. Wyrzuciła stare gazety i umyła dokładnie lustro. Znalazła na ulicy zagubiony przez kogoś smartfon i dzięki temu mogła łączyć się na mieście z siecią Wi-fi. Ależ ten świat stał się ogromny!

Nie ruszała się z domu bez którejś ze swych czapek - maskowała czapkami ogromne blizny na czole. Nauczyła się też malować tak, by zakryć swoje ogromne krwawe siniaki. W zimie makijażu oczywiście było mniej, bo większość zakrywały ubrania, ale latem... no cóż, trzeba się było napracować przed wyjściem z domu. Nie wyjdzie przecież na upał w swetrze, gdyż wezmą ją za psychiczną. Lepiej żeby nie wiedzieli, iż prawda jest jeszcze bardziej przerażająca... Nie, to nie kwestia zrytej psychiki.

Nie potrzebowała już jedzenia, ale mimo to czasami lubiła coś przekąsić, tak dla smaku. Zakradała się do śmietników restauracji i wynajdowała co smaczniejsze kąski. No co, zaszkodzą jej, bo trochę nieświeże? Już nie.

Wylewała na siebie tony perfum, aby zamaskować ten ohydny zapach: zapach śmierci. Nie wie, czy ludzie go wyczuwali, ale ona z całą pewnością tak. Śmierdziała śmiercią, cuchnęła niebytem. W tym przypadku zwykła kąpiel nie pomoże.

Czapki, ubrania, smartfon, makijaż, perfumy - to był jej kamuflaż. Nie mogła dać się rozpoznać, nie mogła pozwolić, aby się wydało.

Pewnego słonecznego dnia zaczepił ją na ulicy jakiś chłopak. Powiedział, że jest piękna. Ona piękna? Przecież jest martwa. Martwi mogą być piękni? - zastanawiała się. Chyba nie mogą, bo tylko żywi mają monopol na piękno. Chłopak był jednak bardzo przekonujący. A może faktycznie ona ma coś w sobie? To coś, co zawsze czyni wyjątkowym, bez względu na okoliczności.

Powiedział jej nawet, że ma ładne imię - jak ta aktorka z serialu sprzed lat. Ta, co grała niedobrą żonę. To faceci znają się na babskich serialach? Najwyraźniej nawet po śmierci musi się jeszcze dużo nauczyć na temat przedstawicieli płci przeciwnej.

Dużo rozmawiali, było nawet miło. Czy kiedyś lubiła rozmowy z ludźmi? Nie pamięta, może lubiła.

Po kilku tygodniach znajomości i kilku piwach Marietta zaprosiła chłopaka do siebie - chciała czegoś więcej niż tylko rozmów. Skorzystał z zaproszenia, wyglądał na zadowolonego.

Poszli do jej zakątka i zaczęli namiętnie się całować. Marietta pomyślała, że gdyby żyła, to pewnie nie mogłaby złapać tchu. Była jednak martwa, a więc i cierpliwsza w natrętnych pocałunkach. Może brak życia uczynił ją kochanką doskonałą? Zapewne zaraz się o tym przekona.

Zaczęli się rozbierać: najpierw on, a później ona. Musiała uzewnętrznić wszystkie swoje blizny, musiała pokazać ślady po ranach. Stanęła w końcu przed nim bezbronna i naga ukazując całą prawdę na swój temat. Wiedziała, że się domyśli. Żaden żywy człowiek nie mógłby mieć tylu głębokich blizn na ciele.

Przyglądał się swojej wybrance przez dłuższą chwilę. Oniemiał. Co to miało być? Kim ona była? Albo czym ona była? Spierdalaj stąd chłopie, ile sił w nogach! - powiedział w myślach sam do siebie. W pośpiechu zebrał z podłogi ciuchy i wybiegł bez słowa wyjaśnienia.

Wiedziała dlaczego.

Jej następny dzień wyglądał dokładnie tak, jak poprzednie dni - te, zanim go poznała. Był pusty i bez znaczenia. Ale właściwie jakie mają być dni kogoś, kto powinien już dawno leżeć pod ziemią?

Budziła się rano, przeciągała. Po wstaniu oglądała zasklepione rany zastanawiając się, skąd one się wzięły. Później poprzeglądała trochę darmowe gazety zebrane z ulic dzień wcześniej. Czasami brała również ulotki: o, teraz np. dowiedziała się, że w jakimś sklepie, o którego istnieniu nie miała dotąd pojęcia, jutro będzie wszystko 30% taniej. Ciekawa informacja z rana, mimo że nic z nią nie zrobi.

Później ubieranie się, makijaż i włóczenie się po mieście bez celu. Murek tu, murek tam, ławka tu, ławka tam. Słońce z jednej strony, słońce z drugiej. Wieczorem telewizja. Znalazła stary telewizor kiedyś przy drodze, czego to ludzie nie wyrzucają.

Teraz miała jeszcze dodatkowo nowy element - wspomnienie o nim. Zawsze lepsze coś niż nic. Szkoda, że jej nie posiadł, tylko uciekł od razu jak jak zmyty. Cóż, nie rozumiał jej nieżycia. W sumie dlaczego miała oczekiwać, że zrozumie? Nie miał obowiązku rozumieć. Ale tak czy siak, miło było go poznać.

I znowu mijały tak dni, tygodnie, miesiące, lata. Zaczęła jeszcze intensywniej zastanawiać się, kim właściwie jest. Czy to możliwe, aby była martwa funkcjonując? No jednak możliwe, bo tak właśnie jest. A skoro tak jest, to musi być możliwe. No i kim była wcześniej? Kim była, kiedy jeszcze żyła?

Poranki, wieczory. Wieczory, poranki. Popołudnia - też puste. Okazało się, że nawet trup może się nudzić. Dni, tygodnie, miesiące, lata.

Pewnego wieczora zaczęli powtarzać serial sprzed lat. Serial z niedobrą żoną - o, to ta z okładki. Nagle znalazła się w myślach w zupełnie innym miejscu i w zupełnie innym czasie. To wspomnienie, retrospekcja? Ciężko powiedzieć. W każdym razie coś nagle wdarło się do jej głowy, jakaś dziwna scena.

Była w małym pokoiku z balkonem i telewizorem. Oglądała... właśnie ten serial. Zajadała się chipsami i popijała je pyszną herbatką. Było jej trochę zimno - ech, zapomniała już, jakie to uczucie.

Wtem ni z tego ni z owego do pokoju wtoczył się pijany ojciec:
- Wypierdalaj sprzed telewizora, darmozjadzie jebany!
- Daj mi spokój!
- Żyjesz na mój koszt, darmozjadzie jebany, wypad sprzed te...le... zora!
- Mamo!
- A dajta wy mi święty spokój! - usłyszała kobiecy głos z kuchni.
- Mamo!
- Kurwa się uwzięła na ten serial pierdolony! - ojciec podszedł, wziął z ławy pilot i przełączył na informacje.
- Dlaczego to robisz?
- Wypierdalaj do Anglii do roboty, jak tutaj nie możesz znaleźć, nieudacznico pierdolona! Jakoś Stasiek znalazł robotę i to dwie ulice dalej, kurwa, znalazł! Co ty myślisz, że co kurwa, że cię będziem z matką do końca życia utrzymywać?!? Idź se wreszcie na swoje, darmozjadzie jebany! Cholera, kto to słyszał córkę dorosłą utrzymywać?!? Ty jeszcze nam powinnaś pomagać, a nie... - ojciec rzucił o podłogę szklanką z herbatą i przyłożył córce ręką przez łeb, aby jeszcze podkreślić wagę swoich słów.
- Co ja ci zrobiłam? - córka zaczęła płakać.
- Jesteś jebanym nierobem! Do roboty, ale już! Za łopatę chwyć, jak cię do niczego lepszego nie chcą! Albo się puszczaj, jak cię który zechce!
- Dosyć już tego mam! Nie obchodziłoby was nawet, gdybym umarła!
- A umieraj se, zabijaj, jak chcesz! Jedna gęba mniej będzie i się wreszcie czegoś może dorobim.
- Skoczę z balkonu, obchodzi cię to? Wreszcie się dorobisz... majątku się dorobisz!
- A skacz se, kurwa, skacz! Zocha, słyszysz?!? Skakać kurwa będzie! Nawet na to cię nie stać, bo jesteś za głupia!
- Tak? Tak uważasz?
- No pewnie, kurwa, ile to roboty można szukać?!? Siedzisz nam tylko na głowie, jak wrzód na dupie jesteś! Zocha, słyszysz?!? Gówniara będzie skakać z balkonu! - ojciec nie krył rozbawienia.

Wstała z fotela, wyszła na balkon i już wiedziała: nie ma innego wyjścia. Musi się stąd wydostać, musi się uwolnić, musi skoczyć. I skoczyła - to był najcudowniejszy moment w jej życiu. Czuła wiatr we włosach i frunęła jak ptak. Nie liczyła pięter, liczyła stracone marzenia. Dotknęła ziemi i... już wiedziała, skąd ma tyle blizn.

Zaczęła płakać. Czy trupy mogą płakać? Okazało się, że mogą, tyle że nie łzami. Płaczą wspomnieniami.

Otarła łzy, wyłączyła telewizor i podeszła do lustra. Lustereczko powiedz przecie... kim właściwie jestem? Albo nie, lepiej może nie mów.

Zaczęło się z nią dziać coś dziwnego. Rany... jej rany ponownie zaczęły się otwierać. Krwawiła, cała krwawiła. Krew, wszędzie krew. Wykrwawiała się - czuła to. To już naprawdę koniec, żegnaj świecie. Szkoda, chciała tylko jeszcze trochę pożyć, nawet i bez życia. Świat poza balkonem wydawał się jej taki inny.

Jak miała na imię? Marietta. I tylko tak. Żyjąc nie miała imienia, była nikim.

Upadła na podłogę, zaczęła krwawić z ust. Tak, to już naprawdę koniec. Pożegnałaby przyjaciół, ale ich nie miała. Miała tylko wielkie, owalne lustro. I wspomnienie serialu. Matka, ojciec, serial. Herbatka i balkon. Marietta to piękne imię - piękniejsze od imion jej rodziców. Piękniejsze od wszystkiego, co znała.

Odchodząc nie musiała już wstydzić się blizn. Była z nich dumna.

Minęło trochę czasu. Lekarka otworzyła skrzypiące drzwi podśpiewując jedną z tych beznadziejnych discopolowych piosenek. Wiedziała, że są beznadziejne, ale pomagały jej zachowywać równowagę psychiczną w czasie tej niezbyt przyjemnej pracy.

Powiesiła klucze na wieszaku. "No to do roboty!" - rzekła zdecydowanym tonem zapalając światło. Odwróciła się i podeszła do stołu, na którym za chwilę przeprowadzi sekcję zwłok kobiety.

Podeszła do stołu, spojrzała na zwłoki i westchnęła kręcąc głową - jakby z niedowierzaniem. Rozpoznała Mariettę. Charakterna dziewczyna. Za słaba, żeby żyć, ale charakterna. - pomyślała o niej z sympatią, przypominając sobie tamtą nietypową sytuację sprzed wielu lat.

Ech, wy martwi... Czy wy nie wiecie, że nigdy nie uda wam się uciec przed tym, co was zabiło? - lekarka zadawała to pytanie zawsze, gdy te same zwłoki trafiały do niej po raz wtóry.

Komentarze

Kopiowanie treści jest zabronione.
Wszelkie prawa zastrzeżone.

Popularne wpisy